Drogi czytelniku!

Jeżeli masz pomysł na współpracę z nami - śmiało do nas napisz!
Jeżeli takiego nie masz, ale podoba Ci się nasz blog - również napisz!

Jesteśmy otwarte na pomysły kooperacji, a także chętnie porozmawiamy o Twoich kulinarnych gustach.
Mamy pomysły na gastronomiczne imprezy, spotkania, eventy, w których chętnie Ci pomożemy!

Nie zwlekaj - napisz! Oto adres mailowy:
mojamamagotuje@gmail.com

Wyszukaj na blogu

piątek, 30 października 2015

Babeczki dyniowe

Pisałam już o końcu wakacji, pisałam o końcu ciepłych dni. Co roku znakiem dla mnie, że definitywnie trzeba domknąć wciąż uchyloną szafę z letnimi ubraniami jest nagłe opadanie liści z drzew. Smutny to widok, kiedy piękne złoto-czerwone korony maleją dając więcej pracy służbom porządkowym. Warto w takich chwilach wybrać się gdzieś na wycieczkę, w jakieś miejsce, gdzie można się wyciszyć i celebrować ostatnie widoki natury, która powoli żegna się z nami, aby zapaść w zimowy sen. Zarówno w miastach, jak i na łonie przyrody (w lasach, górach) jest pięknie o tej porze roku (o ile oczywiście świeci słońce i pogoda nie płata figli). Ja wybrałam się z Mamą (całkiem niespodziewanie) do Lwowa.




Wycieczka z grupą ludzi, którzy tak samo jak ja i Mama są niesamowicie zapaleni pod względem zwiedzania, podziwiania świata, odkrywania wiedzy na temat wszystkiego, co nasz otacza i oczywiście... integracji :). Bardzo dużo miłych wrażeń, sporo historii, kilka dobrych kilometrów przebytych pieszo, no i oczywiście urok przepięknego Lwowa. To najbliższe nam - Polakom ukraińskie miasto nie bez przyczyny nazywane jest drugim Krakowem. Widać sporo podobieństwa w zabudowie, mentalności mieszkańców. Dodatkowo stolica Galicji otulona wspomnianymi kolorami jesieni wydawała się być jeszcze bardziej mistyczna, tajemnicza.

Nie da się nie wspomnieć o wojnie, która obecnie toczy się nieprzerwanie na wschodzie kraju.  Nie słychać w tym miejscu odgłosów wojny, która teraz toczy się już tylko i wyłącznie przez uporczywość, upartość i głupotę niektórych osób na wysokich stanowiskach. Nie będę już o tym pisać, ponieważ nie taka jest tematyka bloga, uważam jednak, że nie można przechodzić koło takiej sprawy z zamkniętymi oczami. Ludzie nawet tutaj, z dala od karabinowych wystrzałów i wybuchów bomb mocno odczuwają destabilizację polityczną.

Wróćmy jednak do samego Lwowa i jego magii. Rynek, ratusz, brukowane uliczki i opera. No właśnie, miałam tą niesamowitą i nieopisaną przyjemność być w gmachu nie tylko, jako zwiedzający, ale również jako widz. Polecam każdemu. Nie ważne, czy lubicie, czy nie lubicie, na prawdę warto przeżyć coś takiego.
Lwów to także przepyszna kawa, mnóstwo kawiarni, cała masa kawowych smakoszy. Jak się dowiedzieliśmy każda knajpka, bar, restauracja oprócz swojej własnej, przyrządzanej na swój sposób kawy, posiada własne... nalewki :). Warto poczęstować się jednym i drugim trunkiem. W tym niezwykłym miejscu pełno jest zjawisk nie tyle dziwnych, co innych, nie spotykanych nigdzie indziej. Można na przykład (a propos czarnego, ciepłego napoju) wejść do kopalni kawy. No właśnie - do kopalni :). Miejsce cieszy się niezwykłą popularnością i jest przykładem wyjątkowości miasta.

Architektura sakralna także robi wrażenie. Jest inna niż w Krakowie, pełno jest tutaj wtrętów ormiańskich, które są bardzo charakterystyczne i warte zobaczenia. Prawosławne budowle, katolickie gmachy świątyń - każdy budynek wydaje się być inny, posiada swoją własną duszę. Niezwykłe są zdobienia i pieczołowitość wykonanych ornamentów, dodatków, rzeźb, obrazów. Nie da się nie wspomnieć również o Cmentarzu Łyczakowskim, który jest chyba jedynym takim miejscem na świecie, z którego nie tylko promieniuje zaduma i powaga, ale także w pewnym sensie romantyzm. Idąc na spacer w miejsce spoczynku niezwykłych osobistości, które odcisnęły swoje piętno i przysłużyły się w znacznym stopniu do rozwoju i wyglądu ówczesnego świata, człowiek w pewnym momencie zatraca się i spoglądając na zegarek ze zdziwieniem stwierdza, że spędził podczas spaceru pomiędzy mogiłami sławnych duuużo więcej niż wcześniej planował.



























Dwa dni we Lwowie to zdecydowanie za mało, aby zobaczyć wszystko. Wystarczająco jednak, aby stwierdzić, że miasto jest przesiąknięte dobrą energią i zdecydowanie jest niepowtarzalne. Polecam, ja na pewno tam wrócę. Tym razem na dłużej.

A dzisiaj u nas na słodko! Pseudo-babeczki dyniowe! Pycha!

Babeczki dyniowe

Składniki:

15-16 sztuk
  • 1 szklanka musu z pieczonej dyni
  • 300 g mąki (pszennej, orkiszowej lub mieszanki mąk bezglutenowych)
  • 2 jajka
  • 130 g cukru brązowego nierafinowanego
  • 1 opakowanie cukru wanilinowego
  • 2 pomarańcze
  • 4 łyżki mleka
  • ¾ kostki masła ( lub 7 łyżek dobrego oleju roślinnego)
  • 1/3 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia (bez fosforanów)
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • śliwki (po jednej na babeczkę) lub mrożone wiśnie.
Przygotowanie:

Około 1 kg dyni, kroimy na 4 części, układamy na blaszce miąższem do góry i pieczemy w temperaturze 190 stopni przez 50-60 minut. Następnie obieramy ze skórki i blendujemy. Odmierzamy 1 szklankę. Resztę musu odkładamy do lodówki.

W rondelku topimy masło i zostawiamy do wystudzenia.

Myjemy dokładnie pomarańcze i ścieramy na tarce skórkę.

W misce mieszamy mąkę, sodę i proszek do pieczenia. Dodajemy cukier, cukier waniliowy i skórkę z pomarańczy.

W oddzielnym naczyniu mieszamy dyniowy mus z jajkami. Następnie dodajemy masło i mleko. Mieszamy.

Do miski z sypkimi składnikami dodajemy mokre i delikatnie mieszamy (tylko do połączenia składników, nie za długo).

Foremki na babeczki wykładamy papilotkami i do tak przygotowanych łyżką nakładamy ciasto. Na wierzchu układamy pokrojone na kawałki śliwki lub mrożone wiśnie.

Wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 190 stopni i pieczemy 20 minut.

Smacznego!






Autor: Córka
  Sposób na dynię 2015 Jesienne słodkości! Sposób na dynię 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz