Z witryn sklepów zniknęły już kolorowe choinki, mikołaje,
girlandy. Za niedługo (a w sumie to już) ich miejsce zajmą króliczki, jajeczka,
zielona trawka i towarzyszące tym symbolom zakupy wielkanocne. Pomiędzy wymianą
wystaw sklepowych z wystroju świąt zimowych na wystrój świąt wiosennych pojawia
się na chwilę jeszcze jeden symbol. Niektórzy uważają, że to obok halloween
najbardziej przereklamowane, komercyjne i „nie nasze” święto z zachodu, którego
równie dobrze mogłoby nie być. Niektórzy uwielbiają je obchodzić, inni wprost
nienawidzą. Konkretnie chodzi o walentynki.
Serduszka, laurki, dużo czerwonego koloru, róża, spacer i… nie, nie chodzi mi to, co być może w sypialni. „Przez żołądek do serca” brzmi słynne powiedzenie. Ostatnio zaczęłam się nad tym zastanawiać i powiem Wam - coś w tym rzeczywiście jest. Fakt nie jest to odkrycie Ameryki, ale kto z Was właściwie zastanawiał się dłużej nad tym powiedzeniem? Dlaczego chcąc przypodobać się dziewczynie, chcąc uczcić urodziny z mężem, czy wreszcie świętując walentynki ze swoją drugą połówką idziemy do restauracji, baru, zamawiamy jedzenie do domu, bądź sami staramy się coś upichcić? Zauważcie, że nie spożywamy wtedy wieczerzy składającej się ze schabowego, ziemniaków i surówki (no dobra też znam takie przypadki J), ale wydajemy trochę więcej pieniędzy, żeby zjeść coś niestandardowego, innego, bądź coś, co nam najbardziej smakuje. Jedzenie zawsze było i jest nieodzownym elementem polepszania humoru, sprawiania sobie przyjemności, flirtu. Spróbujcie w walentynki znaleźć jakiś lokal z dobrym jedzeniem, gdzie będą wolne miejsca J. Oczywiście nie ma rzeczy niemożliwych, ale ów lokal musiałby mieścić się na jakimś totalnym bezludziu, mieć słabą reklamę, albo złą opinię.
Na ostro, na słodko, na słono, przy świecach, z butelką wina, której zawartość opróżniana przez schludnie ubranego kelnera ląduje miarodajnie na dnie dwóch kieliszków. Siedzący naprzeciw siebie ludzie, trzymający się za ręce, zapatrzeni w siebie. W tle klimatyczna muzyka, w powietrzu magnetyzujący zapach miłości przeplatany z aromatami wydobywającymi się z pomieszczenia kuchennego. W końcu to wspaniałe coś na talerzu, co sprawia, że podniebienie szaleje z radości, a uśmiech jest jeszcze bardziej widoczny. Tak chyba każda kobieta (no i pewnie większość mężczyzn) wyobraża sobie idealne walentynki. Już nawet nie chodzi o jakieś prezenty, biżuterię, drogie kwiaty. Niech będzie róża, kartka wycięta w serce z napisem „kocham Cię”, ale przede wszystkim - dobre jedzenie.
To jest moje zdanie na temat spędzania tego jakże komercyjnego święta. Niech i Wasze walentynki, bez względu na to, czy je obchodzicie, czy nie będą smaczne. Moje będą na pewno J. Patrząc ze strony biologicznej: od żołądka do serca w sumie rzeczywiście nie jest tak daleko ;).
A na deser łakocie z suszonymi śliwkami i daktylami. Samo zdrowie! :)
Kuleczki z suszonymi śliwkami i daktylami
Pyszne i łatwe w przygotowaniu
Składniki:
- 15 daktyli
- 15 suszonych, miękkich śliwek bez pestek
- 6 łyżek wiórek kokosowych
- 3 łyżki pasty Tahini
- 5 łyżek słonecznika
- garść orzechów włoskich (najlepiej wymoczonych w wodzie)
- 2 łyżki siemienia lnianego
- ½ łyżeczki cynamonu
- 2 łyżki miodu lub syropu klonowego
- 1 łyżka drobno posiekanej, kandyzowanej skórki pomarańczy
- 2 łyżki prażonego sezamu (uwaga – łatwo się przypala)
Przygotowanie:
Daktyle zalewamy ciepłą wodą na około 2 godziny. Orzechy włoskie dzień wcześniej zalewamy wodą i wkładamy do lodówki, najlepiej na całą noc. Nie jest to niezbędne ale takie orzechy są dużo bardziej wartościowe i mają lepszy smak.
Wszystkie składniki (za wyjątkiem sezamu do obtoczenia kulek) miksujemy. Jeżeli masa jest troszkę za twarda dodajemy 1 łyżkę wody. Z powstałej masy formujemy dłońmi niewielkie kulki, a następnie obtaczamy je w lekko uprażonym sezamie. Kulki przechowujemy w zamkniętym pojemniku .
Smacznego!
Autor: Mama
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz