Zepsute, termin ważności minął - do kosza. Dziwnie pachnie, lepi się - do kosza. Nie moi drodzy, od razu napiszę, nie jest to post o freeganach i ich obyczajach. Święta Bożego Narodzenia mają to do siebie, że trwają przez całe trzy dni. W większości polskich domów są to trzy dni spędzone przy stole. Tradycja nakazuje świętujących narodzenie Jezusa ugościć i suto zastawić stół. Nie może dojść do sytuacji, kiedy z patery zniknie ostatni plasterek szynki, a ta da znać o swojej nagości odbijając światło pokojowej lampy. Co za gospodarz, który dopuszcza do takich sytuacji?! Wszyscy kiedyś, nawet Ci najwytrwalsi, do domu iść muszą. My zostajemy w domu z pełną lodówką. Galaretę drobiową trzeba wyrzucić, bo tylko babcia miała na nią chrapkę, a barszcz należy wylać do sedesu, bo już dość już mamy jego zapachu i ostrego smaku.
Mam nadzieję, że już wiecie o co mi chodzi. W polskich domach marnuje się potężne ilości pożywienia. Statystyki, które corocznie przemykają tylko koło naszej uwagi mówią same za siebie. Brakuje w nas świadomości rozsądnego porcjowania dań, przystawek, deserów, dodatków. Lubimy przesyt, lubimy być postrzegani jako dobrzy gospodarze. Co roku w telewizyjnych wiadomościach podawane są informacje ile przeciętny Polak wydaje na święta. Co roku jest to coraz większa średnia podana w złotówkach. Komfort życia polepsza się - i dobrze! Pomyślmy jednak trochę o tym, czy warto kupować nadmiary. Czy warto trzymać się stereotypu wyolbrzymiania i przepychu, jaki musi widnieć na naszych świątecznych stołach. Nie chodzi tu tylko o sprawy etyczne związane z tym, że niektóre osoby za to, co wyrzucamy do kosza oddałyby na prawdę dużo, chodzi również o sprawy finansowe. Do kosza wypadają nam z portfeli banknoty o wysokich nominałach. Święta Bożego Narodzenia są tylko przykładem, natomiast takie sytuacje zdarzają się bardzo często.
Rada? W związku z oczekiwaniem na najpiękniejszy czas w roku zastanówmy się nad marnowaniem jedzenia. Pomyślmy, czy nie dałoby się niektóre rzeczy ograniczyć, z innych może w ogóle zrezygnować. Dobre jedzenie wcale nie oznacza przepchanych żołądków. Nie jest trudno przewidzieć ile jedzenia trzeba podać na stół, aby każdy się najadł. Przy okazji takich rodzinnych zgromadzeń pojawia się nazywany przeze mnie syndrom "ruchomego widelca". Co oznacza? Mimo iż jesteśmy najedzeni, cały czas machamy sztućcami i nabieramy na talerz ile możemy, chociaż wcale nie chce nam się jeść. Może lepiej sobie tego oszczędzić hmmm?
Ale żeby tradycja nie umarła, mamy dla Was tradycyjny świąteczny barszcz na zakwasie. U mnie w domu, tej wigilijnej potrawy nigdy nie jest za dużo! :)
Wigilijny barszcz czerwony
Składniki:
- 6 - 7 buraków
- 2 małe pietruszki
- 2 małe marchewki
- 10 dag grzybów suszonych
- 5 ziaren ziela angielskiego
- 2 listki laurowe
- 2 ząbki czosnku
- 1 łyżka majeranku
- 1 płaska łyżeczka kminku
- sól, pieprz
- około 2 szklanki ukiszonego barszczyku (przepis tutaj)
- 1 i 1/2 litra wody
Przygotowanie:
Obrane i pokrojone warzywa oraz wypłukane grzyby zalewamy wodą. Dodajemy ziele, liście laurowe, majeranek i kminek. Gotujemy około 45 minut, aż będą miękkie.
Następnie przecedzamy, doprawiamy do smaku solą i pieprzem, wlewamy kiszony barszczyk i zmiażdżony czosnek. Lekko podgrzewamy, nie gotujemy.
Smacznego!
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń